śmierć przekonawszy się, że człowiek ukochany nie jest jej godnym. Z poematu pańskiego powzięłam przekonanie, że pan właśnie jesteś tym człowiekiem. Nie pojmuję doprawdy, jak pan śmiesz pokazywać się na oczy porządnej kobiecie! Nie rozumiem tego! Czy wyraziłam myśl swą już jasno, panie Berling?
— Pani hrabina jasno wyraziła swą myśl, — odparł — toteż słowo jeno oddam na swe usprawiedliwienie. Byłem przekonany, że pani zna moje życie i nie taiłem nigdy niczego. Ale nie jest wcale miłą rzeczą słuchać, jak wszyscy wykrzykują na głos o nieszczęściu całego życia naszego, a już trudno to chyba samemu głosić.
Wyszedł, a w tej chwili hrabina Dohna rozdeptała drobną stopą bukiecik anemonów.
— Uczyniłaś, com chciała! — powiedziała Anna. — Ale przyjaźń nasza skończona! Nie przebaczę ci nigdy okrucieństwa tego. Odepchnęłaś go, wyszydziłaś i zraniłaś jego duszę, ja zaś chętnie poszłabym za nim w razie potrzeby do więzienia, lub na dolę żebraczą. Będę go strzegła i chroniła. Uczyniłaś com chciała, ale ci tego nie przebaczę nigdy!
— Ależ Anno! Anno! — zawołała hrabina.
— Nie sądź, że z radością opowiadałam ci to wszystko. Wyrywałam sobie kawałami serce z piersi.
— Czemużeś to uczyniła?
— Czemu? Oto nie chciałam... nie chciałam, by on został kochankiem zamężnej kobiety!
Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/171
Ta strona została przepisana.