Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/174

Ta strona została przepisana.

córek. Miały na głowach wianki mirtowe, wysokie, przybrane perłami korony, paski z jedwabiu, strojne w róże własnej roboty i spódnice z wieńcem kwiatów sztucznych u dołu. Wówczas mamzel Marja zamykała się u siebie, by nie widzieć, jak je ubierano ku czci miłości.
Panny Moräus siadywały zimowemi wieczorami u krosien w przytulnym saloniku, pieczone jabłka skwierczały, wtedy przychodzili w odwiedziny Gösta Berling i dobry Ferdynand, draźniąc się z dziewczętami, wyciągając nitki z igieł i przeszkadzając, tak że stawiały krzywe ściegi. Cały pokój rozbrzmiewał śmiechem, paplaniną, przekomarzaniem, a dłonie spotykały się pod krosnami. Wówczas mamzel Marja składała swą siatkę i szła na górę, gdyż nienawidziła miłości i wszystkich jej przejawów.
Znała natomiast zbrodnie miłości i umiała o nich opowiadać. Pojąć nie mogła, że Amor śmie jeszcze pokazywać się na ziemi, mimo skarg opuszczonych, klątw tych, których uczynił występnymi, oraz krzyków rozpaczy zakutej przezeń w kajdany. Dziwiła się, iż ulata dotąd tak lekko na skrzydłach, niestrącony w przepaść troską i wstydem.
Była i ona, jak wszyscy kiedyś młodą, ale miłości nie mogła znosić nigdy. Nie dała się ponieść tańcowi, czy ulec pieszczocie. Gitara matki wisiała bez strun i zakurzona na strychu, a nigdy nie nuciła pieśni do jej akordów.
W oknie poddasza stały matczyne doniczki róż, ale podlewała je skąpo, niecierpiała bowiem kwiatów, dzieci miłości. Listki zwisały pokryte kurzem, pająki snuły w nich sieci, a pąki nie rozwierały się nigdy. Mamzel Marja nader też rzadko schodziła do ogrodu pani Morus, gdzie latały motyle, śpiewały ptaki, kwiaty wabiły wonią i gdzie wszystko mówiło o przeklętem uczuciu.
Zdarzyło się, że gmina svartsjoeńska sprawiła do kościoła nowe organy. Fakt ten zaszedł latem, przed rozgospodarowaniem się kawalerów. Przybył młody organmistrz i zamieszkał u pani Moräus, w drugim pokoiku, na poddaszu, obok mamzel Marji.
Zbudował organy, a miały one przedziwny ton. Potężne trąby rozbrzmiewały znagła, niewiadomo jakim