Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/19

Ta strona została przepisana.

Powoli zamienił mąkę, potem worek, a wkońcu sanki na wódkę, upił się tęgo i przespał część popołudnia na szynkownianej ławie.
Zbudziwszy się, uświadomił sobie, że mu jedno jeszcze tylko pozostało na świecie. Nędznę ciało wzięło znowu górę nad duszą, ośmielił się przepić to, co mu powierzyło biedne dziecko, był zakałą świata, postanowił tedy raz już zrzucić brzemię całej tej ohydy. Chciał uwolnić duszę i pozwolić jej odejść do Boga.
Leżąc na ławie w szynkowni, sądził się sam. Gösta Berling, wygnany pastor, obwiniony o to, że skradł własność głodnego dziecka, zostaje niniejszem skazany na śmierę. Na jaką śmierć? Śmierć w śniegu!
Sięgnął po czapkę i wyszedł chwiejnie. zupełnie. Zapłakał ze współczucia dla siebie i swej biednej, upodlonej duszyczki, której musi dać wolność.
Nie oddalał się zbytnio i nie schodził z drogi. Nad rowem była wielka zaspa śnieżna, legł w niej umierać. Zam knął oczy, chcąc zasnąć.
Niewiadomo, jak długo leżał, ale tliło w nim jeszcze życie, gdy córka brobijskiego pastora nadbiegła z latarnią w ręku i znalazła go w głębokim śniegu. Czekała długie godziny, teraz atoli pospieszyła gościńcem na zwiady, co się z nim stać mogło.
Poznała go zaraz i jęła nim z całej siły trząść i krzyczeć, by zbudzić śpiącego.
Koniecznie chciała wiedzieć, co zrobił z jej workiem mąki. Przywracała go do życia, na tak długo przynajmniej, by jej powiedział, gdzie podział worek i sanki. Ojciec zabiłby ją na śmierć, gdyby sanki zaginęły. Ugryzła żebraka w palec, podrapała mu twarz i wrzeszczała jak opętana.
Nagle zjawiły się na gościńcu jakieś sanki.
— Któż się tam tak drze, do djabła? — spytał szorstki głos.
— Chcę się dowiedzieć, co zrobił z moim workiem i sankami! — załkała dziewczynka i uderzyła żebraka pięścią w piersi.
— Czyż nie wstyd ci drapać zmarłego człowieka? Idź precz, ty dzika kocico!
Barczysta, rosła kobieta wysiadła z sanek i podeszła do zaspy. Chwyciwszy dziewczynkę za kark, cisnęła ją