Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/193

Ta strona została przepisana.

Wreszcie skończono tamę obronną i miano ją opuścić na wzmocnienie osłabionego łamacza fal. Trzeba było mieć w pogotowiu głazy, wory, bosaki, liny i osęki oraz pilnować, by niczego nie porwała woda, ziścić zwycięstwo człowieka i zakuć ponownie w dyby zbuntowane fale.
Nagle, w decydującym momencie spostrzegł Gösta postać kobiecą, siedzącą na kamieniu nadbrzeżnym. Nie mógł jej widzieć dobrze przy migotliwem świetle ogniska, poprzez mgłę i pianę, ale spojrzeniem wracał ku niej ciągle. Zdawało mu się, że ta kobieta ma mu coś powiedzieć.
Sama jedna tylko siedziała nieruchoma pośród setek pracujących, a oczy Gösty wracały do niej ustawicznie tak że nie widział, pozatem nikogo.
Piana ją opryskiwała, fala zwilżały jej stopy, przemokła nawskroś. Ubrana ciemno, z szalem na głowie, z głową opartą na rękach, siedziała skulona, patrząc bezustannie na Göstę, stojącego na łamaczu fal. Te wpatrzone weń oczy pociągały go i wabiły. Chociaż nie widział twarzy, nie przestawał ni na chwilę myśleć o siedzącej pośród spienionej wody.
— Widocznie wodnica jeziora löffeńskiego przedostała się aż tu, do potoka, by mnie wtrącić w nieszczęście! — pomyślał. — Siedzi i wabi, muszę ją tedy odpędzić.
Naraz wydało mu się, że te wszystkie, białogrzywe fale, to służba czarnej wodnicy, która je zagrzewa do walki.
— Muszę ją koniecznie odpędzić! — powiedział sobie.
Chwycił bosak, skoczył na ląd i ruszył przeciw kobiecie, opuszczając miejsce wodza na szczycie tamy. Pewny był, że moce głębin wystąpiły przeciw niemu. Zresztą nie wiedział już nic, czuł tylko, że musi odegnać daleko tę istotę od brzegu Elfu.
Ach Gösto, czemuż to porzuciłeś swe dzieło, w tej właśnie chwili, kiedy długi korowód ludzi dźwiga na tamę drewnianą zaporę, by ją spuścić przed kamienny mur. Mają głazy i wory z piaskiem, by ją obciążyć, gotowi czekają rozkazu. Gdzież jest wódz? Nie słychać głosu, co rozkazuje i włada.