nie objęło. Wypróchniała i pękła, piorun pozbawił jej korony, ale nie chciała umierać. Puszczała co wiosny zielone pędy ze szczelin pnia, na dowód że żyje.
Drzewo u wschodniego narożnika przysłaniało cały dwór. Kryty sitowiem dach usypany był białem kwieciem. W dali na polu stały w grupach brzozy, otaczające ten raj. Najrozmaitszych kształtów, jakby umyślnie naśladowały różne drzewa. Jedne podobne do rozłożystych lip, gęste i bujne, drugie strzelały w górę niby topole, inne jeszcze udawały wierzby płaczące. Każda była inna, ale wszystkie piękne.
Liliencrona obszedł dom wokoło. Ogród był tak piękny, że przystanął, oddychając głęboko. Kwitły jabłonie. Widział je i po innych posiadłościach, ale nigdzie nie kwitły jak tu, gdzie je znał od dziecka. Szedł ostrożnie ścieżkami, złożywszy ręce.
Ziemia była biała i drzewa białe, z różowym gdzieniegdzie jeno nalotem. Nie napotkał dawno czegoś równie pięknego. Znał każde drzewo, niby rodzeństwo i towarzysza zabaw. Kwiaty jabłoni owocujących późno, były całkiem białe, letnich różowe, a rajskie jabłka kwitły purpurowo. Najpiękniej spisała się stara dziczka, cierpka, której jabłek nikt jeść nie chciał. Nie żałując kwiatów, przybrała wprost w porannem słońcu wygląd zaspy śnieżnej.
Był wczesny ranek, rosa lśniła na liściach, zmyła kurz doszczętnie, a poprzez las ciemniejący opodal skradały się pierwsze promienie słońca, okrywając purpurą szczyty jedli. Lekka mgła snuła się przepięknym welonem po rozłogach koniczyny, łanach żyta i jęczmienia, a cienie były ostre jak w księżycową noc.
Obejrzał skrupulatnie wielkie grzędy jarzyn, pocięte ścieżkami, wiedząc że pracy tej dokonała żona wraz z służebnemi. Kobiety bronowały, nawoziły, pełły i uprawiały ziemię, aż się stała lekka i urodzajna. Wyciągały potem grzędy pod sznur, odcinały kwadraty, a wkońcu udeptywały ścieżki i siały, aż wszystkie kwadraty były pełne. Dzieci pomagały a ta praca czyniła im wielką radość, chociaż nużyło je chylanie się i wyciąganie rąk. Wynik, jak łatwo pojąć, był jednak bardzo pomyślny, przeszedł oczekiwania.
Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/217
Ta strona została przepisana.