Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/221

Ta strona została przepisana.



O CZAROWNICY Z GÓR DALEKICH.

Czarownica z gór dalekich przybyła nad brzegi Löffenu.
Miała krągłe plecy, była niska, a ubranie jej stanowił kaftan skórzany i pas srebrem kuty. Niewiadomo czemu od wilczych nor przyszła w osiedla ludzkie? I czego szukała pośród zielonych równi?
Mimo bogactwa swego żebrała, chciwie gromadzące datki. W górach niedostępnych miała skrzynie srebra, po górskich wąwozach pasły się jej trzody owiec i złotorogich krów, a mimoto chodziła w drewniakach i natłuszczonym, skórzanym kaftanie, którego barwny rąbek przeświecał przez wiekowy brud, mchem napychała fajkę i żebrała nawet u najbiedniejszych. Djabeł niech wspomaga taką babę, nie dziękującą nigdy i nigdy nie sytą!
Stara była. Nikt nie mógł powiedzieć, przed ilu laty blask młodości opromieniał tę twarz czarną, błyszczącą od tłuszczu, o płaskim nosie i wąskich oczach, łyskających niby węgle z popiołu. Jak dawno temu, siedząc przed szałasem kosiarza, odpowiadała na rogu miłosnemu graniu zakochanego pasterza? Żyła od kilkuset lat, najstarsi pamiętali, tego włóczykija po całym kraju, a taką samą widzieli ją ich ojcowie za swych lat młodych. Ja sama, która to piszę, widziałam ją. I pewnie dotąd żyj ejeszcze.
Była tęgą córą pewnego Fina, co znał się na czarach. Tęgą i nieugiętą. Kroczyła twardo szerokiemi stopy po żwirze dróg, sprowadzała grad, kierowała piorunami, umiała krowy na błędne drogi sprowadzać i szczuć wilki na owce. Słowem, dużo czyniła złego, a dobrego nie wiele, toteż należało żyć z nią w zgodzie. Jeśli żebrała o kozę, to trzeba ją było dać, gdyż inaczej mógł paść