rym tak pobieżnie jeno wspomniałam. W domu tym, nie wstrząśniętym burzami czasu, spotkał Gösta proboszcza brońskiego.
Ujrzawszy, zasadził zaraz do fortepianu, mówiąc:
— Siadaj i graj Gösto. Tak będzie najlepiej!
Gösta grał i śpiewał, a zebrani uczuli niedługo, że nie mogą usiedzieć na miejscu. Stare damy i panowie wstali i zaczęli tańczyć, a gdy Gösta zanucił pieśń bellmanowską, zawtórowali mu. Proboszczowa, choć stara i gruba, zakasała spódnicę i kręcąc się w kółko zaśpiewała ochrypłym, fałszywym głosem:
Koroneczki pokazuje,
Białe nóżki po kolana...
Proboszcz i wszyscy zebrani buchnęli śmiechem, wołając:
— Ten szelma, przy fortepianie nawet ze starych robi głupców!
Teraz jednak siedział Gösta cichy, smutny i nasłuchiwał, jak pani muzyka stara się go oweselić. Wolałby może samotność i ciszę, ale ze względu na starych przyjaciół musiał słuchać Pani Muzyki. Osmucał ich smutkiem swoim, nie cieszyło ich już Ekeby. Wyraźnie posunęli się w wieku.
Nagle w najpiękniejszem miejscu wybuchnął Gösta płaczem. Życie wydało mu się smutne, przysłonił twarz rękami i zapłakał tak, aż przeraził kawalerów. Nie były to bowiem słodkie łzy, jakie wywabiać zwykła bogini, ale szloch rozpaczy. Nie wiedząc co czynić, złożyli instrumenty.
Bogini poddała im atoli zaraz myśl, by zaczęli coś wesołego, mistrz Juljusz ujął gitarę i zaczął śpiewać wesołe piosenki biesiadne, krzywiąc twarz i naśladując to krowy to owce.
Dobry był pomysł bogini, ale Gösta trzasnął pięścią w stół, mistrz Juljusz podskoczył, a Gösta zawołał gwałtownie: