stangretem, lokajem i garderobianą. Przybyła ona w odwiedziny do proboszcza, którego za młodu kochała.
Był nauczycielem w domu jej ojca i pokochali się, ale dumna rodzina rozdzieliła ich. Panna postanowiła przed śmiercią zobaczyć umiłowanego i to było wszystko, czego spodziewała się jeszcze od życia.
Mała, wykwintna dama siedziała w powozie wśród marzeń. Nie jechała do nędznej plebanji na brobijskiem wzgórzu, ale do cienistej altanki w parku, gdzie na nią czekał ukochany. Widziała go młodym, kiedy to umiał całować i kochać. Wobec rychłego zobaczenia postać jego rysowała się przed nią jasno, jak nigdy. Był piękny, rozmarzony, płomienny, przepojony zachwytem.
Ona zaś pobladła, zżółkła, zwiędła i zestarzała się. Może nie pozna sześćdziesięcioletniej staruszki, myślała. Nie przybyła jednak, by się pokazywać, ale by zobaczyć umiłowanego w młodości, w całej dawnej, nietkniętej przez czas, krasie i pełni życia.
Przybyła zdaleka, gdzie nic nie słyszano o proboszczu z Broby.
Kareta wyjechała na wzgórek i plebanja ukazała się oczom jadącej.
— Przez miłosierdzie boskie! — zawołał stojący na skraju drogi żebrak. — Wspomóż pani biedaka!
Wykwintna dama dała mu srebrną monetę i spytała o plebanję, mającą tu gdzieś być w pobliżu.
Żebrak objął ją chytrem, bystrem spojrzeniem i powiedział:
— Plebanja stoi tam, na wzgórku, ale proboszcza niema w domu i wogóle niema nikogo.
Wykwintna dama przybrała na te słowa taki wyraz, jakby miała zemdłeć! Znikła cienista altanka, znikł ukochany. Jakże mogła mniemać, że znajdzie go tam, po czterdziestoletniem oczekiwaniu?
— Co też sprowadza wielmożną panią na plebanję? — spytał żebrak.
Odparła, że przybyła w odwiedziny do proboszcza, którego dawniej znała.
Dzieliło ich czterdzieści lat i czterdzieści mil. Za każdą milą zrzucała z ramion troski i wspomnienia, tak
Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/236
Ta strona została przepisana.