Wiedziała, że był żonaty, ale nie myślała o tem, bo i pocóż? Liczyła wszakże lat dwadzieścia, a on dwadzieścia pięć i kipiał młodością i siłą. Czyż młodzieniec ten mógł być skąpym proboszczem z Broby? Czasem szepnęło mu coś w ucho o smutnej przeszłości. Ale nie pamiętał w tej chwili o skargach biedaków, przekleństwach oszukanych, drwinach, pogardzie, piosnkach szyderczych i urągowiskach, gdyż serce jego płonęło niewinną miłością. Dumny młodzieniec nie mógł tak pokochać złota, by się dlań kalać, żebrać, znosić upokorzenia, cierpieć zimno, głód i poniżenie. Nie mógł dręczyć dziecka swego i żony, dla nędznego złota. To niemożliwe. Musiał być człowiekiem dobrym, jak inni, nie mógł być potworem.
Czyżby ukochana młodości jego chciała kroczyć obok nikczemnika, niegodnego piastowanego urzędu? Nie, zaiste! Wszechwładny Erosie, człowiek ten, ni dziś, ni dni następnych nie mógł być proboszczem z Broby.
Odjechała czwartego dnia poszerzoną bramą, kareta stoczyła się z brobijskiego wzgórza, ciągniona przez wypoczęte konie.
Cóż za sen! Co za rozkoszny sen! Przez trzy dni nie było ni jednej chmurki na niebie.
Wróciła uśmiechnięta do swego pałacu i marzeń. W życiu nie usłyszała już jego nazwiska i nie pytała oń. Pragnęła jeno do końca życia snuć to jedno marzenie.
A on został w pustym domu, płacząc rozpacznie. Odmłodziła go. Czyż miał się z powrotem zestarzeć? Czyż miał wrócić doń zły duch i uczynić na nowo nikczemnikiem, człowiekiem godnym wzgardy, jakim był tak długo?
Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/239
Ta strona została przepisana.