miłość i uciecha, dostępne wszystkim, chociaż kraj nasz inne ma oblicze, chociaż jest symbolem myśli, których nam brak.
O piękna, urocza Wermlandjo!
Mówił tak ze łzami w oczach, a głos mu drżał. Dziewczęta słuchały zdumione i wzruszone także. Nie wiele rozumiały z głębi, ukrytej pod powłoką żartu i śmiechu.
Wieczorem wsiedli wszyscy na wóz i odjechali, a dziewczęta nie spostrzegły, dokąd je wiezie mistrz Juljusz, aż stanęły w Ekeby.
— Wstąpmy, potańczyć trochę! — rzekł do dziewcząt, zatrzymując wołu przed bramą.
Cóż powiedzieli kawalerowie, ujrzawszy towarzysza w zwiędłym wieńcu na kapeluszu i z pełnym dziewcząt wozem?
— Pewni byliśmy, — odrzekli, że musiał gdzieś jeździć z dziewczętami? Inaczej, od kilku już godzin byłby zpowrotem!
Wspomnieli teraz, że mistrz Juljusz żegnał się dziś z Ekeby już poraz siedemnasty, czyli czynił to każdego roku. Ale mistrz Juljusz nie pamiętał w tej chwili ani poprzednich usiłowań, ani też ostatniego. Sumienie jego zasnęło znowu na cały rok.
Nie był zwykłym człowiekiem ten mistrz Juljusz. Tańczył zgrabnie, grał żwawo, władał smyczkiem i piórem, serce miał wrażliwe i piękne słowa, oraz pieśni na ustach. Ale cóżby mu przyszło z tych wszystkich zalet, gdyby nie miał sumienia, które budziło się raz do roku, wzorem owych jednodniówek, które wychodząc z ciemności, rozwijają skrzydła, by przez parę godzin potańczyć w jasnych promieniach słońca.
Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/245
Ta strona została przepisana.