gdyż wszyscy zrozumieli, że mają oni snać własny pogląd na sprawę. i
— My, kawalerowie uznaliśmy, że hrabia Dohna nie zasługuje, by go wysławiać w domu bożym i dlatego wynieśliśmy go na pole. Teraz, jeśli ktoś chce, niech go wniesie zpowrotem!
Ale nie został wniesiony, a mowa dziękczynna nie doszła do skutku. Wierni rozeszli się i wszyscy uznali postępek „kawalerów“ za słuszny.
Ludzie wspomnieli o dręczonej tak okrutnie wesołej hrabinie borskiej, która była dobrą dla biednych i tak piękną, że sam jej widok sprawiał przyjemność.
Niezawodnie grzeszną była owa komedja urządzona w kościele, ale zarówno wierni, jak i proboszcz odczuli, że to, co mieli uczynić, stanowiło wprost drwiny z Boga i ogarnął ich wstyd wobec starych szaleńców, napoły zdziczałych.
— Kamienie mówią, gdy milczą ludzie! — powtarzano sobie.
Od dnia tego nie mógł hrabia Henryk wytrzymać
w Borgu. Pewnej, ciemnej nocy, w początkach sierpnia stanęła przed podjazdem zamknięta kareta. Wszyscy lokaje otoczyli ją, a potem wyszła zawinięta szczelnie szalami, hrabina Mirta, z gęstym welonem na twarzy. Hrabia prowadził drżącą matkę, która nie mogła się odważyć zejść po schodach i wyjść na świat.
Nakoniec dotarła szczęśliwie do karety, syn wskoczył za nią, zamknięto drzwi, a stangret zaciął konie. Gdy sroki zbudziły się rankiem, w pałacu nie było już nikogo.
Hrabia przebywał odtąd daleko, na południu, a Borg został sprzedany. Zmieniał on często właścicieli, ale, chociaż tak piękny, nikomu pono nie przyniósł szczęścia.
Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/251
Ta strona została przepisana.