rać takiej czeredzie mężczyzn. W końcu odsunięto rygle i wyszła pani Lennart.
— Czego chcecie? — spytała.
— Przyprowadzamy pani męża! — odparł Baerencreutz.
Wysunęli naprzód kapitana, ona zaś spojrzała na chwiejącego się, umazanego opryszka, poza którym chwiało się mnóstwo podobnie pijanych mężczyzn.
Cofnęła się, on zaś rozpostarł ramiona i podszedł.
— Odeszłeś złodziejem, a wracasz jako włóczęga! — krzyknęła i odeszła w głąb.
Nie rozumiejąc, chciał iść za nią, ona jednak uderzyła go w pierś.
— Sądzisz, że uznam w takim, tak ty człowieku pana mego domu i ojca mych dzieci? — spytała.
Drzwi zatrzasnęły się przed nosem Lennarta i zasunięto rygiel. Kapitan rzucił się na drzwi i zaczął walić.
Kawalerowie śmiali się na całe gardło. Tak był pewny swej żony, a ona nie chce go znać. Przygoda rozweseliła ich wielce.
Wobec tego rozgniewał się kapitan Lennart i rzucił się na nich. Odbiegli i wskoczyli do pojazdów, on ruszył za nimi, ale potknął się i upadł. Wstał lecz nie gonił ich dalej. W muzgu błysło mu teraz, że najdrobniejsza rzecz nie dzieje się bez woli bożej.
— Dokądże chcesz mnie zawieść? — spytał. — Jestem jako puch unoszony tchnieniem twojem. Dokądże mnie wiedziesz, zamykając przedemną drzwi domu mego?
Odszedł precz, przekonany, że taką jest wola boża.
O wschodzie słońca stanął na brobijskiem wzgórzu i spojrzał w dolinę. Ludność tej doliny nie wiedziała jeszcze wówczas, że przyszedł zbawca. Żaden biedak, ni smutny nie wił wieńców i nie zdobił drzwi domu, nie sypano wonnych liści lawendy ni płatków kwiatów polnych na progi, które miał przekroczyć. Matki nie pokazywały go dzieciom, gdy je mijał. Nie czyszczono na jego przyjęcie chat i nie okrywano zakopconego ogniska jałowcem, a mężczyźni nie pracowali na wyścigi, by oczy jego spoczęły na dobrze uprawnych polach i prosto wyciętych rowach.
Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/256
Ta strona została przepisana.