Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/268

Ta strona została przepisana.

mal wyłącznie w jego towarzystwie. Umiała panować nad sobą, ale cierpiała niewymownie. Doszło do tego, że znienawidziła w nim wszystko, donośny, szorstki głos, ociężały chód, wielkie ręce i całą postać potężnego olbrzyma. Nie życzyła mu nie złego, ani szkodzić nie chciała, ale za każdem zbliżeniem doznawała uczucia przestrachu i obrzydzenia. Pokonane serce mściło się.
— Nie dałaś mi kochać, — mówiło — a jednak mimoto jestem ci panem i dojdzie do tego, że mnie znienawidzisz.
Nawykła do obserwowania przeżyć własnych, czuła, że ta nienawiść wzrasta z dnia na dzień. Jednocześnie dom wydał jej się wieczystym więzieniem, to też chciała iść między ludzi, ale od czasu choroby nie mogła się na to zdobyć. Wydawało jej się, że nic nie przyniesie ulgi, co dnia będzie nieszczęśliwszą, aż wkońcu straci panowanie nad sobą i powie ojcu wszystko, z całą otwartością rozgoryczenia, poczem nastaną rozterki i niedola zupełna.
Na tem minęła wiosna i pierwsza połowa lata. W lipcu zaręczyła się z baronem Adrjanem, by mieć dom własny.
Pewnego dnia popołudniu wpadł baron w dziedziniec na przepysznym koniu. Piękny jego uniform huzarski błyszczał w słońcu, a bardziej jeszcze młoda twarz i oczy. Melchjor Sinclaire wyszedł sam na ganek, by go przyjąć. Marjanna szyła przy otwartym oknie i słyszała każde słowo ojca.
— Witam cię, rycerzu słońca! — zawołał Melchjor. — Wyglądasz przepysznie! Czyżbyś przybywał w zaloty?
— — Tak, wujaszku! — odparł baron ze śmiechem. — Trafiłeś w sedno!
— Jesteś bezwstydny, mój chłopcze! Bo i cóż dasz jeść żonie swojej?
— Jestem goły, wujaszku! Inaczej nie lazłbym w jarzmo małżeńskie.
— Tak? Ale musiałeś przecież zapłacić za ten szamerowany kubrak?
— Wziąłem na kredyt, wujaszku!
— A skądże masz konia? Warta bestja kupę pieniędzy!