Tak... więc to pani Gustawa poleciła uczynić? Te kobiety nie mają serca. Przecież wiedziała dobrze, jak on jest przywiązany do tego kamienia.
Potem poszedł, objął głaz ramionami, przyniósł na dawne miejsce i rzucił w piasek. Dokonał tedy tego, co sześciu ludzi, a czyn ów podziwiano swego czasu w Wermlandji.
Marjanna patrzyła z okna jadalni na ojca z kamieniem w rękach i nigdy jej jeszcze nie wydał się tak straszliwym. Ten mocarz był jej panem i to panem pełnym zachcianek, uznającym jeno własną wolę.
Jadła właśnie śniadanie i miała nóż w ręce. Podniosła go mimowoli.
Pani Gustawa chwyciła ją za ramię i zawołała:
— Marjanno!
— Cóż mamo?
— Marjanno! Wyglądałaś tak strasznie, żem się przelękła.
Marjanna patrzyła na nią długo. Była to mała, zaschła osóbka, o szpakowatych włosach i licznych zmarszczkach, chociaż liczyła dopiero lat pięćdziesiąt. Miała zawsze dobry humor, a czyniła mimoto smutne wrażenie. Przypominała drzewo, sieczone wichrem na wybrzeżu, pozbawione spokoju, by wyrosnąć. Nauczyła się chodzić krętemi ścieżkami, kłamała w potrzebie i udawała głupszą niż była, aby uniknąć wyrzutów. Była w zupełności tworem męża swego.
— Czy smuciłabyś się mamo, gdyby ojciec zmarł? — spytała Marjanna.
— Marjanno! Gniewasz się na ojca jeszcze. Czemuż nie przestaniesz teraz, gdy masz innego narzeczonego?
— Nie mogę, mamo! Boję się go. Wszakże wiesz, jaki jest i kochać go nie mogę. Gwałtowny i ordynarny, dręczył cię tak, że postarzałaś przed czasem. Czemuż ma być naszym panem? Zachowuje się jak szaleniec, czemuż mam go tedy czcić i szanować? Niedobry, niemiłosierny, mocny i może tylko nas każdego dnia pozabijać, albo wyrzucić z domu. Czyż mam go kochać za to?
Pani Gustawa zmieniła się nagle, nabrała siły, odwagi i rzekła z wielką stanowczością:
Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/271
Ta strona została przepisana.