Przyjaciółka moja, śmierć wybawicielka, przyszła do domu kapitana Uggli w sierpniu, księżycową nocą. Ale nie śmiała wkroczyć wprost w gościnne mury, gdyż nie wielu ma miłośników.
Blada przyjaciółka moja, śmierć wybawicielka, ma mężne serce. Lubi mknąć przez powietrze w chmurze kul, bierze na barki świszczący granat i śmieje się, gdy to pęka, miotając odłamkami. Tańczy po cmentarzyskach i wchodzi śmiało do sal szpitalnych, nie pomna zarazy, ale waha się na progu ludzi zacnych i dobrych. Nie chce, by ją witano łzami, lecz pragnie radosnego przyjęcia, bowiem wyswobadza duchy z więzów bólu, rozprasza pył ziemski i ziszcza życie wśród wolnych przestrzeni świata.
Śmierć wśliznęła się do starego gaju brzozowego, gdzie czuby drzew walczą z sobą o światło. W gaj ten, ongiś młody, o wysokiej trawie, wśliznęła się za dnia, a nocą staje na skraju lasu, błyszcząc kosą w księżycu.
O Erosie, twoim był ów gaj, w owe czasy. Starzy opowiadali mi, że niegdyś kryły się tam miłosne pary, a mnie samej, znużonej kurzem drogi, gaj ten pod Bergą, dziś rzadki już, przypomina miłość pięknych, młodych ludzi.
Stała tam śmierć i widziały ją zwierzęta nocą. Wilki wyły, zwiastując jej przyjście, żmije pełzły ścieżkami aż do domów, a ludzie czuli, iż są to zwiastuny przemocy. Także sowa hukała w jabłoni pod oknem pani Uggli, bowiem wszystko co żywe, zna śmierć i drży przed nią.
Pewnego razu po przyjęciu na brońskiej plebanji, wracał naczelnik z Munkerudu z żoną około drugiej w nocy i pajającj Borg, zoczył światło w gościnnym pokoju. Oboje widzieli dokładnie i opowiadali ze zdziwieniem.