tylko nie dla niego. Od niego nie chcieli ludzie przyjmować pomocy.
Skończyło się kazanie w brobijskiem kościele, odmówiono zwykłe modlitwy. Proboszcz miał zejść z kazalnicy, ale wahał się. Wkońcu padł na kolana i jął błagać o deszcz.
Modlił się, jak człowiek zrozpaczony, w niewielu słowach bez związku:
— Jeśli mój grzech obudził twój gniew, o Panie, to ukarz mnie samego. Jeśli jesteś Bogiem miłosierdzia, to ześlij deszcz! Zdejm ze mnie hańbę! Daj, by na prośbę moją spadł deszcz! Niech orzeźwi pola biedaków! Daj chleba ludowi twemu!
Dzień był upalny i parny wielce. Wierni siedzieli, drzemiąc napoły. Ale zbudziły ich te rozpaczne, urywane dźwięki.
— Jeśli jest dla mnie jeszcze droga powrotu, to spuść deszcz, o Panie!..
Umilkł. Drzwi były otwarte. Nagle uderzył wicher potężny, wpędzając do wnętrza chmurę kurzu, gałęzi i słomy. Proboszcz nie mógł mówić i zszedł chwiejnie z kazalnicy.
Ludzie drgnęli. Czyż miała to być odpowiedź?
Wicher był zwiastunem burzy. Nadciągnęła z szybkością niepojętą. Gdy śpiew umilkł, a proboszcz stał przed ołtarzem, zamigotały błyskawice, a grzmot przygłuszył jego słowa. Gdy organista kończył ostatnie akordy, wielkie krople siec zaczęły po oknach kościelnych, a wszyscy wybiegli patrzeć na deszcz. Nie poprzestając na tem, płakali, śmiali się i kąpali w ulewie. Ach jakże wielką była ich niedola! Ale Bóg dobry zesłał deszcz! Cóż za radość, cóż za radość!
Jeden tylko proboszcz brobijski nie wyszedł na zlewę. Leżał na stopniach ołtarza i nie wstawał. Umarł z nadmiaru radości.
Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/290
Ta strona została przepisana.