Nacóż się jednak zdało mówić do rozszalałych? Byli zmęczeni, głodni, podnieceni zemstą i żądzą rabunku. Pędzili, a przed nimi gnał na koniu bezprzytomny ze strachu parobek z krzykiem:
— Idą niedźwiedzie, wilki, złe duchy na Ekeby!
Kawalerowie ukryli hrabinę w odległym pokoju, pod strażą Löwenberga i wuja Eberharda, sami zaś wyszli do tłumu. Stanęli na schodach budynku głównego, bezbronni, uśmiechnięci i tak przyjęli pierwsze szeregi.
Ludzie stanęli przed gromadką spokojnych mężczyzn. Niektórzy radziby byli zadeptać ich podkówkami obcasów, jak to uczyniono przed pięćdziesięciu laty z pewnym zarządcą i inspektorem kopalni Sundu. Ale tłum spodziewał się zastać zamknięte drzwi i broń podniesioną do strzału; na opór i walkę był przysposobiony.
— Drodzy przyjaciele, — rzekli kawalerowie — jesteście znużeni i głodni! Spróbujcie przekąsić chleba i skosztujcie wódki pędzonej w Ekeby!
Tłum nie słuchał, groził i wył, ale kawalerowie nie brali tego za złe.
— Zaczekajcież chwilę jeno! — powiedzieli. — Patrzcie, Ekeby stoi wam otworem! Otwarte są drzwi piwnie, śpiżarni i mleczarni. Kobiety wasze upadają ze znużenia, a dzieci krzyczą. Naprzód posilcie się trochę, a potem nas pozabijacie, bo wszakże nie uciekniemy. Przedtem jednak damy dzieciom jabłek, których pełny strych mamy.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
W godzinę potem odbywała się w Ekeby uczta, największa ze wszystkich, wśród nocy jesiennej, przy świetle księżyca.
Poobalano parkany i rozniecono mnóstwo ognisk. Ludzie siedzieli grupami, rozkoszując się ciepłem, spokojem, zasypani wprost wszelkiemi darami bożemi.
Bractwo poszło do obór i stodół i dostarczyło wszystkiego. Zarzynano cielęta, owce i pieczono je na poczekaniu. Setki zgłodniałych ludzi żarły. Zarzynano jedno zwierzę po drugiem i zdawało się, że obory opustoszeją w ciągu nocy.