— Daj mi ten wóz, mości Kevenhüllerze! — rzekł król, a choć odmówił, król uparł się przy swojem.
Nagle ujrzał w świcie damę, zielono ubraną, jasnowłosą. Poznał ją i zrozumiał, że to ona nakłoniła króla, by go poprosił o samochód. Popadł w rozpacz, a nie mogąc znieść, by ktoś inny posiadł jego wóz, i nie chcąc opierać się dalej królowi, wjechał z takim rozmachem na mur, że arcydzieło pękło w kawałki.
Za powrotem do Karlsztadu jął próbować zrobić drugi samochód, ale mu się nie udało. Rozpaczą napełnił go dar Huldery. Porzucił próżniaczy dom ojca poto, by zostać dobroczyńcą ludzkości, nie zaś poto, by fabrykować czarodziejskie graty. Cóż mu z tego przyszło, gdy żadnego z arcydzieł swych nie mógł powielić i oddać na użytek tysięcy?
Uczony mistrz zapragnął pracy spokojnej i rozumnej kamieniarza i budowniczego. W owym to właśnie czasie zbudował wielką wieżę kamienną, na wzór wieży zamku ojcowskiego i chciał potem dostawić dom mieszkalny, portale podwórza, mury i wykusze, tak, by nad brzegiem Klarelfu powstał zamek rycerski.
Chciał w nim ziścić marzenie młodości i napełnić budynki wszelakiemi warsztatami, narzędziami i przyborami, jakich potrzebował. Pomieścić się tu mieli też młynarze, czarni kowale, zegarmistrze w zielonych umbrelkach, farbiarze z powalanemi rękami, tkacze, tokarze, a wszyscy ze swemi warsztatami.
Wszystko poszło dobrze, wybudował wieżę, ciosając własnoręcznie kamienie i murując samemu.
Umieścił u góry śmigi młyńskie, gdyż miał to być wiatrak, potem zaś zaczął stawiać kuźnię.
Pewnego dnia, patrząc na obracające się śmigi, uczuł, że wzbiera w nim dawne pragnienie.
Wydało mu się znowu, że spojrzała mu wprost do mózgu zielona boginka, zamknął się w pracowni, nie jadł, nie pił, nie odpoczywał i w ciągu tygodnia stworzył nowe arcydzieło.
Nadszedł dzień, kiedy wstąpiwszy na dach swej wieży, zaczął przypinać skrzydła.
Spostrzegli go dwaj ulicznicy siedzący na poręczy mostu i gimnazjalista, którzy łowili płotki, i wydali okrzyk
Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/317
Ta strona została przepisana.