Tak, dobrzy ludzie, zanieście go do domu! Zanieście na barkach swoich tego, który był piłką bożą i puchem przez tchnienie jego pędzonym.
Zraniona głowa spoczywała na twardej ławie więzienia i na wiązce siana w stodole. Złóżcież ją w domu, na miękkiej poduszce. Znosił on niewinnie hańbę, i odpędzony został od drzwi domu swego! Zanieścież go tam. Był tułaczem, który chodził drogami bożemi, gdziekolwiek je znalazł, tęskniąc za domem, zamkniętym dlań przez Boga. Zanieścież go tam, a może otworzy się dla tego, który ocalił śmiercią swą kobiety i dzieci.
Nie wraca teraz jako złoczyńca, otoczony zgrają chwiejących się pijaków, ale na czele żałobnego korowodu ludzi, w których chatach mieszkał i których wspomagał w niedoli. Zanieście go do domu!
Uczynili tak. Sześciu ludzi wzięło na ramiona deskę ze zwłokami i wynieśli ją z rynku. Ludzie, których mijali, przestawali mówić, zatrzymywano się, robiono miejsce, odkrywano głowy, kobiety pochylały się, jak w kościele, wielu płakało, ocierając oczy, a inni zaczynali już opowiadać, co to był za człowiek, jak wesoły, dobry, uczynny i bogobojny.
Miło było patrzeć, jak ochotnie podsuwano ramiona, gdy któryś z niosących odstępował zmęczony.
Kapitan Lennart mijał właśnie miejsce, gdzie stali kawalerowie.
— Muszę pójść i przypilnować, by go zaniesiono jak należy! — rzekł Beerencreutz, i ruszył z nad skraju drogi, do Helgesäteru, a wielu poszło za jego przykładem.
Rynek opustoszał niemal całkiem, wszyscy bowiem przyłączyli się do żałobnego korowodu. Zapomniano o koniecznych zakupach, podarkach dla dzieci. Śpiewnik, jedwabna chusteczka zostały w kramie, a wszyscy poszli odprowadzić kapitana Lennarta do domu.
Gdy dotarli do Helgesäteru, zastali tam pustkę i ciszę. Zadudniły jak przedtem pięści pułkownika na drzwiach. Wszyscy domownicy poszli na jarmark, sama jeno gospodyni pilnowała domu. Otwarła drzwi.
Jak przedtem stanęła w progu, pytając:
— Czego chcecie?
Pułkownik odparł, temi samemi co przedtem słowami:
Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/327
Ta strona została przepisana.