Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/334

Ta strona została przepisana.

Gösta włóczył się po lasach dzień i dwie noce, nie jadł nic, głodny i wyczerpany. W samotności rozmyślał, jak to raz siedział z proboszczem nad drogą, obok sterty gałęzi, a potem o tej nocy, kiedy tłumy unosiły zwłoki dziewczyny z Nygaardu, jego zaś ogarnęła chęć zostania sługą i przyjacielem biedaków. Chciał pójść do kościoła, by nabrać sił do tej służby.
Nie mógł jednak minąć trumny kapitana Lennarta, gdyż zdawało mu się, że zmarły mówi:
— Jakże to chcesz, Gösto, pomagać biednym? Wleczesz za sobą skutki zła, jakieś uczynił. Przedtem musisz i muszą wszyscy, których kochasz, zebrać żniwo owej niedoli, jaką zasiałeś.
Przystąpił do trumny, ukląkł i zawołał:
— Dopomóż mi, bym został sługą i przyjacielem biedaków! Spraw, bym nigdy nie przysparzał troski tym, którym kocham! Dopomóż mi, bym odtąd nie sprowadzał na świat smutku, hańby i nędzy!
Nagle czyjaś dłoń spoczęła ciężko na ramieniu Gösty. Sintram stał za nim.
— Gösto! — powiedział. — Jeśli chcesz komuś wypłatać figla co się zowie, połóż się i umrzyj! Nie nie przekreśla fatalniej rachunku poczciwcea, nad śmierć niespodziewaną. To figiel najbardziej wymyślny! Powtarzam, połóż się i umrzyj!
— Byłoby to dla mnie najlepsze! — odparł Gösta.
— Przedtem jednak obmyśl coś, czembym mógł najbardziej zezłościć tego nieboszczyka!
— Czy cię okpił?
— Naturalnie! Przypatrz mi się, chłopcze, jestem człowiek wywiedziony w pole! Udawał głupiego, tak długo, aż uwierzyłem, on zaś chytrze wybrał sobie moment odpowiedni i umarł. Ale zapłacę mu! Zedrę kir i kwiaty z jego trumny i podepczę!
— Póki ja żyję, nie zrobisz tego! — zawołał Gösta.
Sintram założył ręce na piersiach i podniósł głowę. Miał w sobie przedziwny majestat zła, któremu służył.
— To moje prawo! — rzekł uroczyście. — Uplanowałem zręcznie wielkie dzieło, a on je zniweczył. Szło mi o cały okręg löffeński. Gdybym był postawił na swojem, okręg zostałby zrujnowany. Pracowałem nad