tem ciągle. Wygnałem majorową, doprowadziłem do choroby Melchjora Sinclaira, ukryłem skarb proboszcza z Broby i oddałem rządy kawalerom. Lud zdziczał i popadł w taką niedolę, że z łatwością byłbym go wygubił, gdyby nie ten człowiek, który w najpiękniejszym momencie padł i umarł. Sam to widziałeś, chłopcze! Chłopi tutejsi rzucili się na Gotów, Dalekarlijczycy na chłopów, a gdyby rzecz trwała sekundę dłużej, cały jarmark przemieniłby się w ogromne pobojowisko. Deptanoby po kobietach i dzieciach, towary zmiecionoby w proch, rabunek i mord rozszalałby więc na dobre. Wszystkiemu przeszkodziła śmierć Lennarta. Po bitwie zaczęłyby się sądy, głód, bunty i kwaterunki wojska.
Cały okręg zostałby wyssany, znędzniałby, zbrzydł i takiej nabrał sławy, że prócz Sintrama niktby tu mieszkać nie chciał. Takie to wielkie podjąłem dzieło!
— W jakimże celu? — spytał Gösta.
Oczy Sintrama błysnęły ogniem.
— Śprawiłoby mi to rozkosz! — zawołał. — Jestem zły, jestem niedźwiedź górski, jestem burza w polu, mord i zniszczenie, to mój zawód. Precz, powiadam, z ludźmi i dziełem ich! Znieść tego nie mogę! Czasem bawię się nimi, każę im skakać, drażnię, podżegam, ale znudziło mnie to, drogi Gösto! Chciałem właśnie wymierzyć potężny cios i zniweczyć wszystko!
Wyglądał na szalonego. Przez czas pewien zajmował się dla rozrywki djabelskiemi sztuczkami, potem jednak wrodzona złość wzięła górę i uwierzył, że jest z piekła rodem.
Göstę, który pałał chęcią dopomożenia biedakom, olśniły słowa Sintrama jak błyskawica, zapytał tedy:
— A czy wiesz, gdzie jest ukryty skarb proboszcza?
Sintram spojrzał podejrzliwie.
— Chcesz może zostać opiekunem i zbawcą ludu?
— Tak! — odparł, wiedząc, że człowiekowi, takiemu, jak Sintram, należy mówić prawdę.
Sintram zaciekawił się.
— Tak? Ano to mogę zostawić w spokoju tego umrzyka, gdyż patrzy mi się lepsza zemsta.
— Ża cóż się masz mścić? Przyjaciel ludu leży w trumnie, a nędza jest równie wielka jak w czasie jego dzia łalności.
Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/335
Ta strona została przepisana.