brzęk jego janczarów, ale nie był to dźwięk zwyczajny, sądzę, że go ujrzymy niedługo tutaj.
Mały, stary człeczek wbił spojrzenie w otwarte drzwi kuźni i wodził po ledwie widnych skrawkach usianego gwiazdami nieba. Po chwili zerwał się, szepcząc:
— Patrz! Tam! Nadchodzi chyłkiem! Stoi w drzwiach!
— Nie nie widać! — odparł filozof. — Zmęczony jesteś, to chyba przywidzenie.
— Widziałem go wyraźnie na tle nieba. Miał długą wilczurę i futrzaną czapkę. Teraz znikł w ciemności. O, patrz, stoi pod piecem, tuż przy Chrystjanie, ale Chrystjan nie dostrzega go. Schyla się i rzuca coś w ogień.
Uh! Jaki obrzydliwy! Baczność! Baczność!...
W tej chwili huknęło, a skry posypały się z pieca na kuźnię i kawalerów. Ale żaden nie podniósł szwanku.
— Chciał się zemścić! — szepnął Löwenberg.
— Oszalałeś, widzę! — zawołał Eberhard. — Sądzę, że powinienbyś dać już pokój tym rzeczom!
— Można tak myśleć i chcieć, ale to nic nie pomoże! O, patrz, stoi teraz na belce i wykrzywia się nam. Dalibóg, zdaje mi się, że odpina młot.
Skoczył z kowadła, pociągając za sobą Eberharda. W tej samej chwili opadł młot z hukiem na kowadło. Odpięła się widocznie jedna z klamer, a obaj z wielką biedą uniknęli śmierci.
— Widzisz sam, że nie ma już nad nami władzy! — triumfował Löwenberg. — Ale mści się, to rzecz jasna!
Krzyknął Göście:
— Idźże do kobiet, Gösto! Może i do nich pójdzie stwora. Nie nawykły, jak ja, do tego widoku i mogłyby się przestraszyć. Ale strzeż się, nie lubi cię, a z powodu złamania ślubu może mieć jeszcze nad tobą władzę.
Nie wiedzieć!
Dowiedziano się potem, że Löwenberg miał słuszność, bo Sintram zmarł tejże właśnie nocy wigilijnej. Podobno obwiesił się w więzieniu, ale wedle innych pogłosek służba więzienna uśmierciła go potajemnie, gdyż śledztwo wypadło na jego korzyść, a niesposób było go dopuścić do władzy nad okręgiem. Inni głosili, że czarny jegomość zajechał czarną karetą i takiemiż końmi pod więzienie
Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/350
Ta strona została przepisana.