W okresie świąt miał się odbyć bal w Borgu.
Mieszkał tam podówczas młody hrabia Dohna z piękną, świeżo poślubioną małżonką i zabawa w starym zamku hrabiowskim zapowiadała się świetnie.
Ekeby otrzymało także zaproszenie, ale wnet wyszło na jaw, że nikt z świątkujących tu w tym roku, nie miał ochoty jechać, prócz Gösty Berlinga, nazwanego „poetą“.
Borg i Ekeby leżą nad jeziorem löffeńskiem, ale po przeciwległych brzegach, tak że przy niezamarzłej powierzchni wody, trzeba było tam jechać dwie godziny.
Biednego Göstę wyekwipowali starsi kawalerowie na ten bal, niby królewicza, mającego reprezentować państwo. Dostał nowy frak z błyszczącemi guzikami, sztywny żabot i lśniące, lakierowane trzewiki. Przedziwne było jego bobrowe futro, z takąż czapką na jasnych, falistych włosach. Rozpostarto na jednokonnych saneczkach niedźwiedzią skórę, o srebrnych pazurach i zaprzężono Don Juana, chlubę stajni. Gwizdnąwszy na swego Tankreda, ujął lejce z plecionki i wyjechał rozradowany, promieniejący wspaniałością Gösta, który promieniał i bez tego urodą i zdolnościami swemi.
Ruszył w niedzielne przedpołudnie i, mijając kościół broeński, usłyszał śpiewanie. Skręcił na samotną drogę leśną, wiodącą do Wergi do kapitana Uggli, gdzie postanowił zjeść obiad.
Werga nie było osiedlem bogacza; głód trafiał nieraz pod sitowie dachu kapitana, a przyjmowany jak inni goście żarcikami i śpiewogrą, nierad opuszczał gościnne progi.