Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/54

Ta strona została przepisana.

należy? Cóż się stanie z całym tym domem, gdzie wszystko kwitnie, oprócz pracy.
Nadeszło południe i mieszkańcy zebrali się w komplecie. Wrócił zacny, flegmatyczny Ferdynand i wesołe panny z pożyczoną rzodkiewką, wrócił też kapitan, orzeźwiony kąpielą w zalewisku jeziora i polowaniem. Otwarł okno, by wpuścić świeże powietrze i uścisnął serdecznie dłoń Gösty. Zjawiła się jaśnie pani w jedwabiach i koronkach i podała mu łaskawie rączkę do pocałunku. Wszyscy powitali Göstę radosnym śmiechem i żarcikami i pytali jedno przez drugie:
— Cóż tam słychać w Ekeby, w ziemi obiecanej?
— Płynie miód i mleko! — odpowiedział. — Obdzieramy góry z żelaza i napełniamy piwnice winem, pola dają złoto, którem złocimy nędzę życia, zaś lasy rąbiemy, by z tego drzewa budować kręgielnie i pawilony w parku.
Jaśnie pani westchnęła, potem zaś uśmiechnęła się w odpowiedzi, a z ust jej uleciało:
— Jesteś poetą!
— Mam dużo grzechów na sumieniu, — odparł — nigdy atoli nie napisałem jednego wiersza.
— Mimoto jesteś poetą, Gósto! — potwierdziła. — Przeżyłeś więcej poematów, niźli ich napisali poeci nasi.
Potem jęła łagodnie, jak matka, wyrzucać mu, iż marnuje życie.
— Dożyję jeszcze, ufam, czasu — powiedziała — kiedy staniesz się mężczyzną statecznym!
Z przyjemnością dał się nieść radom tej łagodnej, słodkiej przyjaciółki, której marzycielskie serce pałało umiłowaniem wielkich czynów.
Skończono wnet wesołą ucztę, zjedzono mięso z rzodkiewką, kapustę, wafle i zapito wszystko świątecznem piwem, poczem Gösta jął opowiadać o majorowej, majorze i proboszczu z Broby, tak iż wszyscy płakali, to znów podkładali się od śmiechu. Nagle zadźwięczały janczary w podwórzu i wnet potem wszedł do pokoju złośliwy Sintram.
Promieniał radością, od łysiny aż do szerokich stóp.
Machał długiemi rękami, wykrzywiał się i widać było, że niesie fatalne wieści.