— O Gösto, Gösto! — powiedziała, gładząc odkrytą jego głowę. — Ty najsilniejszy i najsłabszy z pośród ludzi! Kiedyż wywietrzeje ci z głowy, że masz w ręku dole i niedole biedaków?
Gösta pomknął znów gościńcem, Don Juan galopował, biały Tankred pędził za nim, a świadomość bliskiej przygody przepajała mu duszę radością.
Czuł się młodym zdobywcą, a nad nim duch polatywał. Droga wiodła po pod plebanję swartsjoeńską. Zajechał tam i spytał, czy może zabrać na bal Annę Stjärnhök. Przyzwolono. Piękna, przekorna dziewczyna wsiadła do sanek. Któżby nie chciał jechać czarnym Don Juanem!
Zrazu milczeli młodzi, potem jednak rozpoczęli rozmowę zuchwałą i bez ogródek.
— Słyszałeś, Gösto, co pastor ogłosił dziś z kazalnicy? — spytała.
— Nazwał cię najpiękniejszą dziewczyną pomiędzy Löffenem a Klarelfem!
— Głupiś, Gösto! To wiedzą wszyscy bez pastora. Nie, ogłosił moje zapowiedzi ze starym Dahlbergiem.
— Dalibóg, gdybym to wiedział zgóry, nie brałbym cię do sanek! Bądź pewna!
Odparła dumnie:
— I bez Gösty Berlinga pojechałabym do Borgu.
— Szkoda cię, Anno, — rzekł w zadumie — szkoda, że nie masz ojca, ni matki. Jesteś dziwaczka i nie można cię traktować serjo.
— Większa szkoda, żeś tego nie powiedział wcześniej, gdyż mógł mnie kto inny zawieźć.
— Pastorowa jest, widać, tego samego co ja zdania. Potrzeba ci męża, któryby był twym opiekunem i ojcem. Inaczej, zaprawdę, nie wydawałby cię za taką starą pokrakę, jak Dahlberg.
— Pastorowa nie ma z tem nic wspólnego.
— Ejże! Więc sama wyszukałaś sobie tak ślicznego mężulka?
— W każdym razie nie bierze mnie dla pieniędzy!
— Tak, bo starcom zależy tylko na niebieskich oczach i rumianej buzi. Ot, głupcy!
— Wstydź się, Gösto!
Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/56
Ta strona została przepisana.