Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/58

Ta strona została przepisana.

Potem zagrano o fanty. Jasnowłose dziewczęta poszeptały z sobą i skazały ją na pocałowanie tego, którego najbardziej kocha. Uśmiechnięte czekały chwili, kiedy pocałuje Dahlberga. Ona jednak wstała dumna i gniewna mówiąc:
— Wolę raczej dać w twarz temu, którego najbardziej nienawidzę!
W chwilę potem zaczerwienił się policzek Gösty od ciosu jej silnej dłoni. Oblany rumieńcem, przytrzymał na sekundę jej rękę i szepnął:
— Bądź za pół godziny na dole, w czerwonym gabinecie!
Błękitne oczy jego objęły ją magicznym kręgiem i uczuła, że musi być mu posłuszną.
Przyjęła go dumnie, złemi słowy:
— Cóżto obchodzi Göstę Berlinga, że wychodzę zamąż?
Nie miał jeszcze dla niej życzliwych wyrazów, a jednocześnie nie chciał zaraz mówić o Ferdynandzie.
— Nie sądzę, — powiedział — by utrata dziesięciu tańców była karą dostateczną. Ale niech ci będzie dowodem, że nie wolno bezkarnie łamać przyrzeczeń i obietnic. Kto inny, wymierzając ci sprawiedliwość, byłby nierównie surowszy.
— Cóż uczyniłam tobie i innym, że mnie prześladujecie? Nie dajecie mi spokoju, wyłącznie z powodu majątku mego. Rzucę tedy pieniądze do Löffenu i niech je sobie kto chce łowi.
Zakryła twarz dłońmi i rozpłakała się z gniewu.
To wzruszyło serce poety. Zawstydził się surowości swojej i przemówił serdecznie:
— Przebacz mi, drogie dziecko! Przebacz biednemu Göście! Któż sobie coś robi ze słów nędzarza, któż płacze z powodu gniewu jego? Równie dobrze możnaby płakać z powodu ukłucia komara. Byłem szalony, ale chciałem przeszkodzić, by nasza najpiękniejsza i najbogatsza dziewczyna wiązała się ze starcem. A tymczasem dokazałem tego jeno, żem cię zasmucił.
Usiadł przy niej na sofie i objął wpół, by ją wspierać i chronić. Nie broniła się, przylgnęła doń, zarzuciła mu ramiona na szyję i oparła o jego ramię piękną główkę.
Ach, poeto, najsilniejszy i najsłabszy z ludzi! Nie twoją to szyję obejmować miały te białe ręce!