Życie jej upływało na uciechach i hołdach. Powietrze wokół niej przepojone było miłością, miłość stanowiła jej światło i chleb powszedni.
Często, bardzo często kochała sama, ale nigdy tak długo, by z uczucia tego ukuć można było kajdany, wiążące na całe życie.
— Czekam, aż miłość przyjdzie jako zdobywca! — mawiała. — Dotąd nie przekroczyła nigdy wałów i nie przebyła rowu fortecznego. Czekam na miłość potężną, która mnie wzniesie ponad mnie samą, chcę zadrzeć przed potęgą miłości, a dotąd znam jeno miłość, z której się rozum mój natrząsa.
Obecność jej przydawała słowom ognia, a życia napojowi. Płomienna jej dusza wprawiała w szybszy ruch smyczek, taniec stawał się lotniejszy, bardziej uroczy i powiewny, gdy małą stopką dotknęła posadzki. Olśniewała w żywych obrazach, przepajały je tchem swym jej cudne usta...
Cicho, sza! Nie było to jej winą i nie miała wcale takiego zamiaru! Balkon, światło księżyca, welon koronkowy, rycerski strój i śpiew, oto wszystko. Młodzi ludzie byli całkiem niewinni.
Wszystko to, co tyle narobiło złego, w jak najlepszym podjęte zamiarze. Mistrz Juljusz, znający się na wszystkiem, urządził żywy obraz poto, by Marjanna mogła ujawnić w pełni swe powaby.
Przeszło stu widzów zasiadło przed sceną, ustawioną w wielkiej sali, patrząc na żółty, hiszpański księżyc, sunący po ciemnem niebie. Ulicami Sewilli przemykał pewien Don Juan i przystanął pod okrytym bluszczem balkonem. Przebrany był za mnicha, ale z rękawa wystawała koronka mankietu, zaś z pod habitu błyskał koniec szpady.
Jął nucić następującą pieśń:
Całusem nie czaruje mnie dziewczyna,
O nie! O nie!
Jam mnich, wielbiciel jest Madonny,
Świat ponęt jest mi dzisiaj całkiem płonny,