Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/72

Ta strona została przepisana.

— Wszyscy wiedzą, — powiedziała — że Göście Berlingowi oprzeć się niesposób. Moja wina nie jest tedy większa od winy innych dziewcząt.
Ułożyli, że zbagatelizują to, by nikt nie powziął podejrzenia, jak było istotnie.
— Czy mogę zaufać, że nigdy prawda nie wyjdzie na wierzch, panie Gösto? — spytała, zanim się udali na widownię.
— W zupełności, panno Marjanno! — odparł. — Rezydenci umieją milczeć, ręczę za nich!
Spuściła oczy, a dziwny uśmiech wybiegł na jej wargi.
— A gdyby, mimo wszystko wyszło na jaw, cóż wówczas pomyślą o mnie ludzie, panie Gösto?
— Nie nie pomyślą. Pewni byli, że tak wypadało w roli i ześmy dalej grali!
Jedno jeszcze pytanie niepokoiło ją, to też spytała z wymuszonym uśmiechem, spuszczając oczy:
— A co sądzi o tem sam pan Gösta?
— Sądzę, że panna Marjanna zakochała się we mnie! — odparł ze śmiechem.
— Proszę tak nie myśleć! — powiedziała, śmiejąc się także. — Chyba muszę przebić pana tym sztyletem hiszpańskim, by dać dowód, że tak nie jest.
— Pocałunki kobiet drogie są! — rzekł Gösta. — Czyż za pocałunki panny Marjanny trzeba płacić życiem?
Nagle padło nań z ócz pięknej dziewczyny spojrzenie, które odczuł istotnie, jak pchnięcie sztyletu.
— Radabym pana tu widzieć martwym, panie Berling! Martwym, rozumiesz pan? — zawołała.
Słowa te obudziły dawną tęsknotę poety.
— Ach! — powiedział. — Czemuż to jeno słowa, a nie strzały padające z ciemności, czemuż nie sztylety, czy trucizna? Szkoda, że nie mogą zniweczyć nikczemnego ciała i uwolnić duszy?
Odzyskawszy równowagę, uśmiechnęła się i powiedziała:
— Frazesy! — potem zaś przyjęła podane ramię i poszli do gości.
Pozostali w kostjumach i triumf ich ponowił się, gdy zostali dostrzeżeni przez zebranych na sali. Zasypano ich pochwałami, a nikt nie miał najlżejszego podejrzenia.