Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/75

Ta strona została przepisana.

Tymczasem w podwórzu siedział już w saniach Sintram z Forsu, zaś obok niego stał Melchior Sinclair. Możnowładcę niecierpliwiło, że musi czekać na Marjannę. Tupał po śniegu futrzanemi butami i zabijał ramionami, gdyż mróz nastał tęgi.
— Niedobrze się stało, Melchiorze, żeś przegrał Marjannę do Gösty! — powiedział Sintram. — On ci ją zabierze naprawdę!
— Co takiego?
Sintram ujął cugle, podniósł bicz, potem zaś rzekł:
— To całowanie w żywym obrazie wcale nie było w programie przedstawienia!
Potężny obszarnik wzniósł pięść do druzgoczącego ciosu, ale Sintrama już nie było. Ruszył pędem, smagając konia, i nie śmiał spojrzeć poza siebie. Gnał jak szalony, wiedział bowiem, że Melchior Sinclair ma krzepką dłoń, a małą cierpliwość.
Właściciel Björne wrócił do sali balowej i zobaczył córkę tańczącą z Göstą.
Ostatnia polka dzika była i namiętna. Kilka par pobladło, inne oblały się ciemnym rumieńcem. Kurz płynął, niby dym po sali, nisko spalone świece migotały w świecznikach, a pośród całego tego niesamowitego otoczenia sunęli Gösta i Marjanna niezmordowani, silni, królewscy, bez skazy w piękności swej, szczęśliwi, że mogą całą duszą i ciałem oddać się szałowi zawrotnego wiru.
Gdy Marjanna skończyła tańczyć i zapytała o rodziców, powiedziano jej, że odjechali do domu. Nie dała poznać zdziwienia, ubrała się spokojnie i wyszła. Damy w garderobie pewne były, że pojedzie własnemi sankami.
Ona zaś ruszyła gościńcem w cienkich, jedwabnych pantofelkach, nie żaląc się przed nikim. Nikt z gości nie poznał jej w ciemności. Niktby też nie przypuścił, że ta samotna podróżniczka, którą sanki raz po raz spychały w głębokie zaspy śnieżne nad rowem, jest Marjanną Sinclair. Gdy tylko mogła bez przeszkody iść środkiem gościńca, zaczęła biec. Biegła, póki jej starczyło tchu, potem zwolniła i biegła znowu. Pędził ją niesamowity, bolesny strach.
Odległość z Ekeby do Björne wynosiła zaledwo ćwierć mili. Marjanna dotarła też niedługo do domu, ale przy-