Pochwyciła słuchem odgłos ciosu kijem, czy policzka, potem słaby szelest i znowu cios.
Bił matkę, straszliwy, mocarny Melchior Sinclair bił swoją żonę!
Pobladła z przerażenia, rzuciła się na ziemię i płakała, a łzy marznące w lód padały na próg rodzinnego domu.
— Łaski! — błagała. — Miłosierdzia! Wpuśćcież mnie, bym mogła podać grzbiet na ciosy! Ach, jakże on mógł bić matkę zato, że nie chce dopuścić, by jej dziecko zamarzło w śniegu?
Straszne było tej nocy upokorzenie Marjanny. Niedawno uważała się za królewnę, teraz zaś leżała tu, jak smagana niewolnica.
Nagle ogarnął ją chłodny gniew. Raz jeszcze uderzyła zranioną ręką w drzwi i krzyknęła:
— Posłuchaj ty, który bijesz matkę moją! Posłuchaj, Melchiorze Sinclair! Będziesz niedługo płakał, tak, będziesz płakał gorzko!
Piękna Marjanna wyszła na gościniec, zdjęła futro i legła w śniegu, w czarnej, jedwabnej sukni, tworząc na bieli jaskrawą plamę. Leżąc, wyobrażała sobie, jak ojciec wyjdzie rano z domu i znajdzie ją tu. Pragnęła już tego tylko, by ją znalazł sam.
O śmierci, biały przyjacielu, więc prawdą jest, że przyjdziesz do mnie? O jakże to dobrze! Przyjdziesz i do mnie, najleniwszego z pracowników ziemi, ściągniesz mi z nóg trzewiki, wyjmiesz łyżkę z ręki, odbierzesz donicę z mąką i zedrzesz z mego ciała roboczą odzież. Rozciągniesz mnie łagodnie na łóżku zdobnem w koronki i przystroisz w długie, haftowane, białe szaty.
Nogi moje nie potrzebują już trzewików, ale ręce okryją śnieżne rękawiczki, których żadna praca nie zawala. Ukojona cudownie, prześnię tysiąc lat.
O wybawco, jam to najleniwszy pracownik tej ziemi, który marzy z rozkoszą o chwili, która go wprowadzi w królestwo twoje.
Położyłeś piękną Marjannę na swem łożu i usiadłeś obok niej, jak piastunka, usypiająca dziecko. Wie ta wierna starowina, co dobre dla ludzkich dzieci, bardzo musiało ją rozgniewać, że towarzysze zabaw wpadli z krzykiem i zbudzili napoły zaśnioną dziecinę. Ogarnął
Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/79
Ta strona została przepisana.