prawda, zmiótł co stało w drodze i pognał, kul nie bacząc, ale poraził go strzał w łopatkę i gdy wrócił do domu, zobaczył farbę na śniegu. Dostojną jejmość ubito, a dziatki uprowadzono do ludzkich osiedli, by tam służyły człowiekowi i były mu przyjaciółmi.
Dudni ziemia, rozpada zaspa, kryjąca wnijście do jamy i wypada z niej wielki niedźwiedź, wróg rezydentów. Miejcież się na baczności, mości Fuchsie, łowco niedźwiedzi, i pułkowniku Baerencreutz, mistrzu rabuża i ty, Gösto Berlingu, bohaterze stu przygód. Biada poetom, marzycielom i zdobywcom serc! Gösta stoi z bronią gotową do strzału, a miś sadzi prosto na niego. Czemuż nie strzela w szeroką komorę i o czemś rozmyśla, w chwili, gdy właśnie ma niedźwiedzia na muszce? Reszta narazie strzelać nie może. Czyżby sądził, że trzeba mu stać na baczność przed królem lasów?
Gösta w istocie stał, rozmyślając o Marjannie, złożonej w Ekeby chorobą, po ow rej nocy w śniegu spędzonej. Padła i ona ofiarą nienawiści, ciążącej na całej ziemi, a nim wstrząsa odraza ku sobie, że mógł mimoto iść, by zabijać.
Niedźwiedź wali na niego. Ślepy jest od noża jednego z rezydentów, chromy od kuli drugiego, rozsrożony, skudłaczony i samotny, od czasu postradania żony i dzieci, a Gösta patrzy nań. Nie chce odbierać życia biednemu, ściganemu zwierzęciu, rabować reszty tego, co ma po obrabowaniu przez ludzi.
— Niechże mnie zabije, nie ja jego! — pomyślał.
Niedźwiedź już o kilka kroków, Gösta stoi jak na baczność, a potem nagle ustępuje z drogi i prezentuje broń przed królem ostępu.
Niedźwiedź pognał dalej, wiedząc, że nie czas na rozmowę, wpadł w las, przedarł się przez zaspy wysokości człowieka, zbiegł karkołomnemi żlebami na dół i przepadł bez śladu. Wszyscy stali dotąd gotowi, czekając na strzał Gösty, a teraz zaczęli grzmieć za uciekinierem.
Ale wszystko na nic, krąg został przerwany, niedźwiedź zczezł z kretesem... Fuchs beszta, Baerencreutz klnie, a Gösta śmieje się wesoło z naiwnych kolegów, którzy przypuszczali, by człowiek jak on nieszczęśliwy, mógł uczynić krzywdę drugiemu stworzeniu boskiemu!
Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/98
Ta strona została przepisana.