Wielki niedźwiedź z Gurlity ocalał tedy, ale zbudzony ze snu, postanowił zalać chłopom sadła za skórę. Żaden niedźwiedź nie umie zręczniej rozszarpywać dachów w niskich oborach i wypadać z zasadzki.
Mieszkańcy okolic górnego Löffenu nie byli w stanie obronić się przed rabusiem i posyłali raz po raz do rezydentów, by przyjechali już raz z nim skończyć.
Przez cały luty szukali go dzień po dniu, noc po nocy, ale wymykał się, łącząc z chytrością lisa rączość wilka. Gdy czychali w jednym osiedlu, grasował w drugiem, gdy go tropili po lesie, ścigał jadących przez lód chłopów. Był to najzuchwalszy rabuś! Właził na strychy, wyjadał z garnków miód gospodyniom i zwalał konie gospodarzy, wprost u sanek.
Dumając nad tem wszystkiem, dorozumiano się wreszcie, co to jest za niedźwiedź i dla czego Gösta nie mógł doń strzelać. Niesamowicie gadać o tem, a strasznie pomyśleć, ale nie było to, zaprawdę, niedźwiedź pospolity i nikt, ktoby nie miał srebrnej kuli w lufie, zabić go nie był w stanie. Kula owa musiała zostać odlana ze srebra i śpiżu dzwonu, w noce czwartkową, na nowiu księżyca, w wieży kościelnej, ale tak, by nie wiedział o tem proboszcz, ni kościelny. Jakże trudno o taką kulę.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Żył w Ekeby człowiek nad wszystkich innych zgryziony tem wszystkiem, oczywiście Anders Fuchs, wielki misiobójca. Nie jadł i nie spał, trawiony rozpaczą, że nie może go dostać, i doszedł wkońcu także do przekonania, że poradzi tu jeno owa srebrna kula.
Szorstki był w zachowaniu major Fuchs i wcale nie piękny. (Ciało miał niezdarne, szeroką, czerwoną twarz o policzkach obwisłych i kilka podbródków. Górną, grubą wargę obsiadła mu czarna szczeć, a głowę sztywne, czarne włosy. Przytem nie marnował słów, ni czasu przy jedzeniu, a kobietom nie słał wabnych uśmiechów, ni spojrzeń. Pewny, że nie znajdzie nigdy podobającej mu się niewiasty, odłożył na bok miłość i wszelkie tego rodzaju baraszki. Dziwne też było, że wędrował teraz po księżycu, jakby szukał w nim powiernika spraw