— Cóż! Młoda generacja wie to chyba najlepiej! — mruknął. — Nasze staromodne poglądy są już prawdopodobnie przestarzałe. Jeśli się do tego wmieszam, syn z pewnością nie będzie chciał majątkiem administrować i zażąda, abym wrócił. Nie, dziękuję, co to, to nie. Tych parę pozostających mi dni wolę już poświęcić służbie bożej.
Wobec tego sprawy potoczyły się dalej swym torem. Bipin Bihari uporządkował najzupełniej swe stosunki majątkowe po długiem procesowaniu się w sali sądowej i zastosowaniu nielicznych, mniej legalnych środków poza nią. Większa część dzierżawców zastosowała się do jego woli ze strachu. Opór stawiał mu tylko pewien młody człowiek, nazwiskiem Asimuddin, syn Mirzy.
Do tego człowieka czuł Bipin niepohamowaną odrazę. Mógł ostatecznie zrozumieć, z jakiego powodu ojciec nadał bezpłatnie tak dużo ziemi brahminom, ale dlaczego ten Mahometanin ma tyle ziemi, częścią zupełnie wolnej od opłaty, a częścią za opłatą znacznie niższą, niż się należało, to stanowiło dla niego zagadkę. I któż to był taki? Syn wdowy po jakimś Mahometaninie z niższych sfer, parobek, który stawiał się hardo całemu światu tylko dlatego, że w szkółce wiejskiej nauczył się trochę czytać i pisać. Takie zuchwalstwo uważał Bipin za rzecz nie do zniesienia.