Muszę tu zaznaczyć, że, oprócz mnie, nikt nie był nieżyczliwie dla Kailasa Babu usposobiony. I istotnie, trudno byłoby znaleźć spokojniejszego i niewinniejszego od niego człowieka. W radości czy w cierpieniu pojawiał się zawsze ze swemi dobrotliwemi, pełnemi współczucia, drobnemi grzecznostkami. Brał udział we wszystkich uroczystościach i religijnych obrzędach swych sąsiadów. Jego serdeczny, życzliwy uśmiech witał starych i młodych. Uprzejmość, z jaką dowiadywał się o wszystkie szczegóły życia rodzinnego, była niewyczerpana. Przyjaciele, którzy go spotykali na ulicy, musieli mu pozwolić wziąć się za guzik i zasypać całym szeregiem pytań mniej więcej tego rodzaju:
— Mój drogi przyjacielu, jakże się cieszę, że pana widzę! Jakże się panu powodzi — dobrze?! A jak się powodzi Szaszi? A cóż dziadzio — zdrów-Pomyśl pan tylko, słyszałem niedawno, że syn Mad! ha ma gorączkę! Czy nie wie pan, jak się ma? Ale Hari Czaran Babu dawno już nie widziałem: spodziewam się przecie, że nie chory. A co robi Rakkhal? I — e — e — jakże zdrowie pańskich pań?
Kailas Babu nosił się zawsze nienagannie czysto i schludnie, mimo iż zapas jego najubrań był w wyższym stopniu ograniczony. Miał zwyczaj codzień wietrzyć starannie na słońcu swe koszule, kamizelki, kaftany i spodnie wraz z pościelą i małym kobierczykiem, na którym zwykle siadywał. Wywietrzy-
Strona:Głodne kamienie.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.