kich panów z przedziału, w którym znajdował się również Pramathanath w swem europejskiem ubraniu. Kiedy również chciał wysiąść, urzędnik odezwał się: — Pan wysiadać nie potrzebuje. Proszę, niech pan zostanie na swojem miejscu.
W pierwszej chwili Pramathanathowi pochlebił okazany mu w ten sposób szczególniejszy szacunek. Kiedy jednak pociąg ruszył dalej, doznał wrażenia, jak gdyby omdlewające promienie zachodzącego słońca, leżące na zachodnich polach, niezoranych i pozbawionych wszelkiej zieleni, rumieńcem wstydu zalały cały kraj. I kiedy tak siedział przy oknie swego pustego przedziału, zdawało mu się, że widzi ukryte poza drzewami spuszczone wdół oczy swej Ojczyzny i podczas gdy on sam pogrążył się w marzeniach, palące łzy spływały po jego policzkach, a jego serce biło żywiej z gniewu.
Przyszła mu na myśl historja o ośle, który ciągnął przez ulice wóz z figurą bożka. Przechodnie kłaniali się bożkowi i dotykali czołem pyłu ulicy. Głupi osioł wyobrażał sobie, że całą tę cześć jemu się oddaje.
— Jedyna różnica między osłem a mną — rzekł do siebie Pramathanath — jest ta: Ja dziś zrozumiałem, iż szacunek, jaki mi się okazuje, przeznaczony jest nie dla mnie, lecz dla brzemienia na moim grzbiecie.
Strona:Głodne kamienie.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.