— Teraz z nim mówić nie można — rzekł lodowatym tonem dyżurny lokaj.
Nabendu wyjął z kieszeni parę rupij.
Lokaj skłonił się natychmiast i rzekł:
— Jest nas pięciu, panie!
Wobec tego Nabendu wyjął w tej chwili dziesięć rupij i podał mu je.
Wprowadzono go do sędziego okręgowego, który siedział przy biurku w szlafroku i w pantoflach. Sędzia okręgowy wskazał mu palcem krzesło i spytał, nie podnosząc głowy z nad papierów:
— Czem można służyć, Babu?
Nabendu przebierał przez chwilę nerwowo palcami po swym łańcuszku, aż wreszcie rzekł niepewnym głosem:
— Pan był wczoraj łaskaw odwiedzić mnie, panie sędzio?
Sahib zmarszczył czoło, rzucił nań z ponad papierów okiem i rzekł:
— Ja pana odwiedzać? Co pan za głupstwa wygaduje?
— Proszę o przebaczenie, panie! — jąkał Nabendu — Musiała zajść jakaś pomyłka — jakieś nieporozumienie — to mówiąc, starł obfity pot z czoła i wyszedł z pokoju, zataczając się. A kiedy się tego wieczora niespokojnie przewracał na łóżku, wciąż niby z jakiejś odległej dali, brzmiało mu w uszach:
— Babu, ty jesteś kolosalnym osłem!
Strona:Głodne kamienie.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.