sprawy, ojczyzna byłaby stracona. Nabendu chętnie się z tem zgadzał i wyszedł z chaosu omyłek i zamieszania jako jeden z przywódców ojczyzny. Kiedy pierwszego dnia wszedł do sali zebrań, wszyscy powstali z miejsc, wołając głośno „Hip, hip, hurra!“ według zagranicznego zwyczaju, tak że ojczyzna ze wstydu zarumieniła się aż po korzonki włosów.
Nadszedł dzień imienin królewskich i nazwisko Nabendu nie stało na liście Ray-Bahadurów.
Tegoż wieczoru otrzymał zaproszenie od Labanji. Kiedy do niej przyszedł, Labanja wręczyła mu z wielką pompą szatę honorową i własnoręcznie namalowała mu sandałową pastą czerwony znak na czole. Każda z sióstr zarzuciła mu na szyję własnoręcznie uwity wieniec. W różowem sari i obsypana klejnotami oczekiwała go w jednym z sąsiednich pokojów małżonka Anunlekha, z twarzą rozjaśnioną uśmiechem i rumieńcem. Siostry jej pospieszyły do niej i wręczyły jej wieniec, aby i ona wzięła udział w uroczystości, ona jednak nie chciała ich nawet słuchać, zaś jej wieniec, który tęsknił do szyi Nabendu, oczekiwał cierpliwie cichego milczenia północy.
Siostry mówiły do Nabendu:
— Koronujemy cię dziś na króla. W całym Hindustanie niema nikogo, ktoby dostąpił takiego zaszczytu.
Strona:Głodne kamienie.djvu/76
Ta strona została uwierzytelniona.