nemi krokami i nikt nie wiedział, jak strasznie cierpiała. Kiedy skończyła, Hemanta wstał i wyszedł.
Kusum była pewna, że wyszedł, aby już nigdy więcej nie wrócić. Wydało się jej to tak naturalne, jak pierwszy lepszy, zwykły, codzienny wypadek, do tego stopnia w przeciągu tych paru ostatnich chwil dusza jej stępiała i zobojętniała. Nie było w niej nic prócz uczucia, że cały świat i cała jej miłość jest od początku do końca jednem wielkiem złudzeniem. Nawet wspomnienie zapewnień miłości, jakie jej mąż w ostatnich dniach poczynił, wywołało na jej wargi tylko suchy, gorzki, przykry uśmiech, jak okrutny nóż, który jej przeszył serce. Myślała może, że to oto jest ta miłość — miłość, zdająca się wypełniać całe życie, kryjąca w sobie tyle tkliwości i głębi uczucia, miłość, która nawet najkrótszą rozłąkę czyniła tak bolesną, a chwilę powitania tak jedyną i słodką, miłość niby bezgraniczna co do rozmiarów, a wiecznie trwała i której koniec trudno sobie było wyobrazić nawet w nowych postaciach odrodzenia. — A więc to była ta miłość! Tak wątła była jej podstawa. Ledwo jej dotknie palec kapłana, już ta „wieczna“ miłość zmienia się w garstkę popiołu. Jeszcze przed chwilą szeptał jej Hemanta w ucho: — Jaka przecudna noc! — I ta noc jeszcze się nie skończyła, ta sama papija ćwierkała swą pieśń, ten sam powiew południowy wpadał do pokoju, poruszając zlekka zasłonami łóżka, to samo światło księ-
Strona:Głodne kamienie.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.