Strona:G. K. Chesterton - Charles Dickens.djvu/118

Ta strona została przepisana.

nego wyrazu, z którym prawdziwe dziecko spogląda na świat, niebardzo zdając sobie sprawę że zło istnieje.
I tak jak zwykle, choć opowieść mało jest związana z tytułem, najwspanialsze jej stronice są jeszcze mniej związane z opowieścią. Dick Swiveller, to może najszlachetniejsza ze wszystkich szlachetnych postaci Dickensa. Równie przygniatająco niedorzeczny jak Mantalini, jest przytem żywy i prawdopodobny, gdyż sam zdaje sobie sprawę ze swych niedorzeczności. Jego napuszona wielomówność nie pochodzi z przeświadczenia że jest słuszną i właściwą, jak wielomówność pana Snodgrassa, lub też z przeświadczenia że ten sposób wyrażania się będzie mu przydatny, jak napuszoność pana Pecksniffa; obydwa te względy są nieprawdopodobne; on się wyraża w ten sposób, ponieważ ukochał napuszoną wielomówność, ponieważ znajduje utajoną literacką przyjemność w przesadnej mowie. Upust krasomówstwa smakuje mu jak łyk dobrego wina, które jest cierpkie — a jednak odświeża, jest lekkie — a przecież podnieca. W nieomylnem, instynktownem wyszukiwaniu doskonale niedorzecznych wyrażeń niema równego sobie nawet wpośród olbrzymów Dickensa. „Doprawdy“, mówi panna Wackles, kiedy flirtując na targu z panem Cheggs, ogrodnikiem, doprowadziła pana Swivellera do bajronicznego wyrzeczenia się „doprawdy jest mi bardzo przykro że“ — „Przykro“, rzecze pan Swiveller, „przykro mimo posia-