Strona:G. K. Chesterton - Charles Dickens.djvu/119

Ta strona została przepisana.

dania Cheggsa!“ Niezgłębioną jest tu otchłań goryczy! Kiedy pan Swiveller naśladuje bandytę na scenie jest prawie równie doskonały. Woła najpierw: „Hej, wina tutaj“, sam sobie uniżenie podaje flaszkę, przyjmuje ją zaś wyniośle. Lecz najlepsza może scena w książce, to scena między Swivellerem a samotnym panem, któremu ów usiłuje robić wyrzuty za leżenie przez cały dzień w łóżku:
„Nie możemy przyjmować samotnych panów, którzy przyjeżdżają i bez dopłaty śpią za dwie osoby... Nigdy nikt na jednem łóżku nie wyspał podobnej ilości snu. Jeśli pan chce tyle spać, musi pan płacić za pokój dwuosobowy“.
Stosunki Swivellera z „Margrabiną“ są czysto romantyczne a zarazem bardzo prawdziwe; niema w nich nawet uprawnionej przesady Dickensa. Lichy urzędniczek, wesoły i dobroduszny, spędzałby chętnie długie chwile w towarzystwie małej służącej gdyby ją wciąż w mieszkaniu spotykał. Pochodziłoby to potrochu z dobrotliwości, a potrochu z tajemniczego instynktu, który czasem mylnie zwiemy zamiłowaniem do złego towarzystwa, z tego tajemniczego instynktu, pod wpływem którego tak wielu libertynów znajduje pewne ukojenie w towarzystwie ludzi bez wychowania; w szczególności w towarzystwie kobiet bez wychowania. Ten właśnie instynkt tłumaczy niezrozumiałe skądinąd powodzenie kelnerek.
A kocioł popularności Dickensa znajdował się