wszystko co było w niej cennego. Wylewał wodospady pogardy na tak zwane kompromisy pracy w Anglji, na gabinety oligarchji, na dwie sztucznie stworzone partje, na urzędy państwowe, na opieki kościelne, na dobrowolne jałmużny. Tym satyrykiem był Dickens, a należy pamiętać że był on nietylko gwałtownym satyrykiem, ale także gwałtownie poczytnym autorem, szkodził prawdziwie rzeczom, którym chciał szkodzić, co się rzadko zdarza. Podszedł do poważnego dostojnika opieki kościelnej, który wzbudzał prawdziwe zaufanie w sferach rządzących, i prawdziwie Boży strach w biedakach i zawiązał mu w koło szyi nazwę, która go zdusiła; nigdy już nie będzie niczem innem jak Bumblem. Stanął naprzeciw wytwornego starego angielskiego gentlemana, który zadarmo spełnia patrjotyczną służbę miejscowego urzędnika, i przygwoździł go imieniem Nupkinsa, niby sowę w biały dzień. Na taką satyrę niema odpowiedzi. Nie da się zaprzeczyć, że człowiek w rodzaju Nupkinsa może być urzędnikiem, dopóki istnieje zdumiewający zwyczaj, że bogaty mieszkaniec danej okolicy może tam zostać sędzią. Jedyny sposób usunięcia tej wizji, to zamknąć oczy i przywołać na pamięć najlepszego bogacza jakiego potrafimy sobie wyobrazić, tak też oczywiście czynimy. Lecz Dickens w tych sprawach był realistą; kazał nam poprostu patrzeć na Nupkinsa, na dziwoląg, któryśmy stworzyli. Dickens zdawał się nie widzieć Anglji
Strona:G. K. Chesterton - Charles Dickens.djvu/128
Ta strona została przepisana.