dwoma gigantycznemi groteskowemi rysunkami: Pecksniffem i panią Gamp — znajdującemi się na początku i na końcu powieści, „Marcin Chuzzlewit“ zasługuje głównie na podziw z powodu wycieczki amerykańskiej. Jest to dobra satyra zamknięta w ramy przeciętnej powieści. Pani Gamp to zaprawdę wspaniałe studjum, malowane bogatemi, soczystemi, zawiesistemi farbami, które uwypuklają zwykle angielskie humorystyczne postacie. Dzięki nim nawet mowa Falstaffa jest tłustą i drży od radosnego znikczemnienia. Pecksniff również jest prawie doskonały, o wiele za dobry aby być prawdziwym. Jeszcze jedno można o nim powiedzieć; tutaj, tak samo jak we wszystkich innych powieściach Dickensa, najlepsze postacie są najdoskonalszemi wtedy, gdy mają najmniej do roboty. Postacie Dickensa są doskonałe, póki nie biorą udziału w powieści. Bumble jest boski, dopóki mu się nie powierza rzeczywistej i ponurej tajemnicy — jak gdyby ktokolwiek, prócz warjata, mógł Bumble‘owi powierzyć tajemnicę. Micawber jest wspaniały, dopóki nic nie robi; lecz staje się zupełnie niemożliwy kiedy szpieguje Uriah Heepa, gdyż jasnem jest, że ani Micawber, ani nikt inny nie użyłby Micawbera do roli prywatnego detektywa. To samo odnosi się i do Pecksniffa; jest to najlepsza postać w powieści, lecz jego czyny są najgorszą rzeczą w Pecksniffie. Jego knowania przeciwko staremu Marcinowi można tylko tak określić: są równie głupie jak i knowania starego
Strona:G. K. Chesterton - Charles Dickens.djvu/142
Ta strona została przepisana.