Strona:G. K. Chesterton - Charles Dickens.djvu/167

Ta strona została przepisana.

są wezwaniem do miłosierdzia i wesołości, lecz jest to wezwanie surowe i bojowe. Jeśli tamta opowieść jest kolendą wigilijną, ta jest wigilijną pieśnią wojenną. Tutaj Dickens rzucił się do ataku na obłudę może nawet z większą niż zwykle zapalczywą radością i pogardą. Mówił, że owa obłuda wprowadza krew jego w stan wrzenia; a przez obłudę ową rozumiał ni mniej ni więcej tylko stosunek trzech czwartych politycznego i ekonomicznego świata do biedaków. Był to mglisty i ordynarny benthamizm z odcieniem chwiejnego konserwatyzmu. Tłumaczył biedakom ich obowiązki w sposób zimno i ordynarnie filantropijny, nieznośny dla każdego wolnego człowieka. Używał także brutalnych kpin, hałaśliwej wesołości, którą Dickens z dziką radością uwydatnił w postaci radnego Cute‘a. Dickens napadł z wściekłością na wszystkie te wyobrażenia; na tanią radę taniego życia; na podłą radę podłego życia; a przedewszystkiem na podstawową niedorzeczność zdania, że bogaci mają dawać rady biedakom, a nie biedacy bogatym. Było i jest dotąd setki tych dobroczynnych ciemiężców. Niektórzy mówią, że biedacy nie powinni mieć dzieci, to znaczy, że powinni wyzbyć się swej wielkiej cnoty — zdrowych zasad płciowych. Niektórzy utrzymują, że powinni przestać, „podejmować“ jedni drugich, czyli że powinni porzucić to, co im z cnoty gościnności pozostało. Przeciwko tym wyobrażeniom Dickens rzucał pioruny w „Dzwonach“. Możemy tu mimochodem zwrócić