Strona:G. K. Chesterton - Obrona niedorzeczności.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

dziesięciu przechodniów ulicznych oczyma wyobraźni, chociażby nawet ten jedenasty miał być znanym złodziejem. Marzymy, rzecz prosta, że mogłaby istnieć inna, wyższa romantyka Londynu, że dusze ludzkie mogłyby przeżywać przygody dziwniejsze, niż ciała i, że trudniejsza i bardziej emocjonująca byłaby pogoń za cnotą niż zbrodnią. Ponieważ jednak wielcy pisarze nasi, z podziwu godnym wyjątkiem Stevensona, nie chcą opisywać tego niesamowitego nastroju, który rodzi się w nas, gdy oczy wielkiego miasta zaczynają płonąć w ciemnościach, niby kocie źrenice, należy zaliczyć to wyłącznie na dobro literatury popularnej, która pośród gderliwej pedanterji i przesady nie chce spoglądać na teraźniejszość, jak na sprawę prozaiczną, a uważać codzienność za pospolitość. We wszystkich wiekach sztuka ludowa korzystała ze współczesnych obyczajów i stroju; zdobiła grupę dokoła męki Pańskiej w suknie szlachty florentyńskiej lub mieszczan flamandzkich. W osiemnastym wieku wśród najwybitniejszych aktorów istniał zwyczaj grania Macbetha w pudrowanej peruce i fraku. Jak dalecy jesteśmy dzisiaj od wiary w tę poetycką siłę suggestywną naszego własnego życia, uprzytomni już wyobrażenie sobie Alfreda Wielkiego przy pieczeniu ciastek w spodniach do kolan i tyrolskich pończochach lub Hamleta we fraku z żałobną krepą na kapeluszu. Ta skłonność