Strona:G. K. Chesterton - Obrona niedorzeczności.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

szorstko i surowo jest wprost dziwnie nieuchwytna; frendzla lasu rozpływa się, jak wyblakła fotografja. Nagie wierzchołki dwu lub trzech drzew wysokich są tak miękkie, że wyglądają jak olbrzymie miotły dziewczęcia z bajki, zmiatającego pajęczynę z niebios.
W porównaniu z tem kontur lasu liściastego jest twardy, niezdarny i zamazany; chmury nocne zaciemniają księżyc zapewne niemniej, niż te srebrne i potężne obłoki zasłaniają drzewo. Prawdziwe oblicze lasu z jego szaro-srebrnem morzem życia objawia się tylko i wyłącznie w zimie. Serce lasów w zimie wiotkie jest i delikatne, niby przebłyskujący zmierzch, a postać ku nam stamtąd idąca zda się przedzierać z niezgłębionej toni pajęczyn.
Pogląd, iż głównym wdziękiem drzewa są liście, jest bezwątpienia wulgarny, podobnie jak mniemanie, że cały wdzięk pianisty stanowią włosy. Gdy zima, ów zdrowy asceta, przeciąga nóż swój ponad wzgórzami i dolinami, goląc wszystkie drzewa jak mnichów, czujemy napewno, że ostrzyżone drzewa będą tem bardziej drzewami, podobnie jak wielu malarzy i muzyków byłoby bardziej ludźmi, gdyby mniej byli podobni do miotełek od kurzu. W tem jednak, że ludzie stale czują lęk przed swą własną strukturą lub budową rzeczy, przez siebie kochanych, tkwić musi głębokie i istotne zagadnienie. Czuje się to niejasno wobec szkie-