Strona:G. K. Chesterton - Obrona niedorzeczności.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.

W tym kierunku lęk ów zdziałał napewno więcej dobra niż zła. Niema bowiem rzeczy tak bezlitosnej i zimnej, jak młodość; młodość ta w społeczeństwach i czasach arystokratycznych chciała zostać nieomylnym autorytetem, dążyła do nieskończonej wiosny szczęścia i potrzebowała gwałtownie napomnienia o ironji gwiazd. Rzeczą pożyteczną było naprowadzenie takich zadowolonych z siebie głupców na myśl, że w razie ostatecznym mógłby się nimi pobawić dobry błazen, że czyha na nich ziejąca łapka ludzka, z której mogliby się już nie wywinąć, że cała budowa ich równie dobrze była śmieszna jak świni lub papugi. Byli oni sami za młodzi, by zrozumieć, że śmieszny był poród, śmieszne dojrzewanie, śmieszny fechtunek i pijaństwo.
Rozpowszechniła się dziwna idea, szukająca wartości i cudowności rzeczy, nazywanej przyrodą w jej pięknie. Tymczasem fakt piękności przyrody w znaczeniu tem co piękno portjery lub firanki stanowi jeden tylko z jej wdzięków i to całkiem przypadkowy. Najwyższą i najcenniejszą właściwością przyrody bowiem jest nie piękno, ale jej zuchwała, wyzywająca brzydota. Można przytoczyć na to przykładów tysiące. Hałas wron kraczących, sam w sobie jest wstrętny tak samo, jak wrażenie doznawane, w którymś z londyńskich tunelów kolejowych. A jednak działa on na nas swą szorstką powagą i tonem przyjaznym, niby pobudka; kochanek z „Maud“ Tennysona mógłby uwierzyć dopraw-