Strona:Gabriela Zapolska-Panna Maliczewska.djvu/017

Ta strona została uwierzytelniona.
(Edek włazi na stół, kładzie się we framudze okna i uczy się. Widać tylko jego długie zwisające nogi w obszarpanych spodniach. Żelazna pierze i nuci pod nosem pieśń jakąś pobożną, coraz ciemniej, z kątów wysuwa się wilgotny, chorobliwy zmrok.)


SCENA IV.
CIŻ, MICHASIOWA.
Michasiowa, blada i jeszcze dość młoda — w kaftaniku, wnosi kosz jak do bielizny, przykryty kawałkiem starej firanki. W koszu baletowe spódniczki, lusterko, pudełko ze szminkami, gorset, jakieś łachy. W milczeniu stawia kosz na łóżku Stefki, potem rozwiesza baletowe spódnice i trykoty na parawanie — wreszcie idzie do pieca i grzeje się. Michasiowa milczy.
ŻELAZNA.

Skończyło się!

MICHASIOWA.

A jakże.

ŻELAZNA.

No, a gdzie ona?

MICHASIOWA.

Terkocze ze swoimi. Mówiła żeby mleko było gorące.

ŻELAZNA.

Właśnie, pieniądze się rodzą.

MICHASIOWA.

I tak się pali.

ŻELAZNA.

No to co?

(Michasiowa milczy.)