Strona:Gabriela Zapolska-Panna Maliczewska.djvu/068

Ta strona została uwierzytelniona.
STEFKA.

Na ulicę czy gdzie — bo tu zaraz przyjdą moi goście.

DAUM.

Co za goście?

STEFKA.

Moi. Klaka. Jutrzejsza. No co? Jak on się nie zatroszczy żeby mi wyrobić stanowisko, to ja się muszę troszczyć. Będę miała jutro po kuplecikach szmerek i brawko. Muszę to sobie urządzić — i udało mi się po wielu trudach i staraniach. Zaraz tu przyjdą moje klakiery i muszę ich czemś przyjąć...

(ogląda się smutno że niema nic — nagle dostrzega stół — do kuchni).

Michasiowa! — dyguj tu tacę! Tak! z tego będą kanapki ef ef...

DAUM.

Bardzo proszę — to jest moja przyjacielska przekąska.

STEFKA.

Gwiżdżę na to!...

(Michasiowa wnosi tacę. Stefka stawia to co na stole).

Tak! sardynki, szynka... prutek... masełko... ef... ef...

DAUM.

Proszę nieruszać, to kawior!...