Strona:Gabriela Zapolska-Panna Maliczewska.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.
(dzwonek — Michasiowa idzie do drzwi).
MICHASIOWA.

Może on...

STEFKA.

Ale! on tylko wieczorem, cichcem lezie...

MICHASIOWA.

Ale — był już we dnie dwa razy.

STEFKA.

No — kto tam?

(Michasiowa uchyla drzwi — posłaniec oddaje bukiet i list).
STEFKA.

To pewnie od małego. Nie chcę!... oddaj!

MICHASIOWA.

Kiedy już posłaniec poszedł.

STEFKA.

Powiedziałam ci żebyś nie przyjmowała nic od tego smarkacza...

MICHASIOWA.

Ta czemu? ta wziąść można.

STEFKA.

Nie chcę! Pewnie tam w kuchni znów drzwi otwarte.

MICHASIOWA.

Zamknięte! Trzeba zobaczyć co on pisze.

STEFKA.

Naturalnie. Ani myślę.