Strona:Gabriela Zapolska-Panna Maliczewska.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

tam być, nie tobie... tam zatracasz swą godność...

STEFKA (stoi przy oknie).

Jest... wyjechała godność...

FILO (przy stole).

Gdybyś nawet nie chciała...

STEFKA.

No... dosyć... już mi się to znudziło. Może pan sobie iść. Mnie szło o to, aby pewne osoby słyszały...

(patrzy na Michasiową, która w głębi ceruje pończochy).

że mnie bardzo uczciwie kochać można.

FILO.

Kto wątpi? niech wystąpi... Stefko!... oto pierścioneczek... weź go, noś jako zaręczynowy między nami pierścień...

STEFKA.

Daj mi pan spokój...

FILO.

Co do mego ojca, matki — nie lękaj się. Ja mam sposób, ja powiem im coś, co zmusi ich aby sami zwrócili się do ciebie i nie rozrywali naszego związku. — To sposób może straszny, może bolesny — ale niezawodny. Mój kolega jeden go wypróbował — był w tej samej sytuacyi — zaręczył się — rodzice grozili — użył tego sposobu — i zmieniło się wszystko...